
Dobre kilka lat temu rozpoczęła się moja przygoda z dietą BARF, którą staram się stosować u swoich psów. Niestety po dziś dzień karmię psy bardziej intuicyjnie niż metodycznie, ponieważ merytoryczna wiedza i wskazówki do stosowania diety, które znajduję w sieci, dla mnie zwykłego zjadacza chleba są zbyt skomplikowane. Wagi apteczne i słoje z suplementami skutecznie odstraszają nie tylko mnie. Czy tak być musi? Jak w takim razie radzili sobie protoplaści psów, czyli wilki? Co wpłynęło na to, że ten gatunek przetrwał dając podwaliny gatunkowi canis familiaris, który zawładnął światem i naszymi sercami?
O psią przysługę i pomoc proszę tym razem Izabelę Sekułę – osobę, o której wcześniej nie słyszałam, a która rozjaśniła mi magiczny świat BARF. Iza jest absolwentką Wydzialu Biologii UW ze specjalizacją immunologia. I choć brzmi to naukowo, język w jakim podaje wiedzę jest przyjemny i łatwy, a zapał z jakim to czyni zaraża nawet największego oponenta Barfa.
AJ: BARF – odszyfrowując to Biologically Appropriate Raw Food. Czy musi to być takie trudne?
IS: Nie :-). Choć Barf na początku przeraża – właśnie dzięki zaleceniom ważenia, rozpisywania, komponowania, bilansowania, mielenia, miksowania czy blendowania – Barf jest tak naprawdę bardzo prosty. Po pierwszej fali histerii, trzeba się otrząsnąć, uruchomić logiczne myślenie i … zacząć naśladować naturę. Złote zasady Barfa stają się wtedy intuicyjne i wręcz śmiesznie proste do opanowania. W naturze psowaty nie używa maszynek do mielenia mięsa i kości, nie ma także dostępu do kuchenki, by ugotować sobie ryż lub ziemniaka. W naturze psowaty nie doi krów, a już tym bardziej nie przerabia mleka na jogurty, kefiry czy sery. W naturze psowaty nie posypuje sobie zabitego zająca czy sarny płatkami zbożowymi. W naturze żaden psowaty nigdy nie wyjadał na krowim pastwisku wiesiołka czy pestek słonecznika, o siemieniu lnianym lub kokosach już nie wspomnę. Nie tłoczy z nich oleju. W naturze psowaty nie używa wagi – ani łazienkowej, ani kuchennej , ani aptekarskiej. Powiem więcej – w naturze psowaty nawet zamrażarki nie używa! A owoce czy bulwy roślin wyjada wyłącznie w okresie ich wegetacji – przypadającej na bardzo krótki czas w roku.
Naszym zadaniem i zarazem największym wyzwaniem jest złożyć ciało kury, zająca czy sarny – z produktów dostępnych w sklepach. A elementy, których nijak się zdobyć nie uda – zastąpić źródłem naturalnym, które uda się „zanabyć” drogą kupna. To są właśnie suplementy.
AJ: W tym momencie powinnyśmy w sumie skończyć naszą rozmowę, bo dla mnie to co powiedziałaś jest wszystkim na temat. Spróbujmy jednak przyczepić się do detalu i rozkminić suplementy na czynniki pierwsze. Chcesz powiedzieć, że kalkulatory i wagi laboratoryjne pomocne przy komponowaniu diety nie są potrzebne? A te wszystkie suplementy, w których się gubimy? Czy hemoglobina, która odstręcza wielu jest niezbędna? Skąd wzięły się drożdże i algi? Dlaczego stosujemy mączki ze skorupek czy małż? Czego naszym psom dostarczają suplementy ? Dlaczego olej rybny jest dobry, a kokosowy czy lniany nie?
IS: To teraz wypływamy na ocean, nie wiem tylko czy spokojny czy tez może jakiś inny. Osobiście nie lubię słowa SUPLEMENTY. Sugeruje ono kolorowe tabsy z apteki. Wolę raczej naturalne dodatki do diety. Uzupełniają one wszystkie te składniki, których zazwyczaj nie da się kupić ani zdobyć w żaden sposób lub dostęp do nich jest niezwykle utrudniony.
Na przykład taka hemoglobina – to frakcja erytrocytów krwi. Mięso sklepowe jest ubogie w krew. Jest ona spuszczana już podczas uboju. W przeciwnym razie mięso psułoby się w tempie błyskawicznym. Hemoglobina to ogrom bardzo wysokowartościowego białka oraz przede wszystkim żelazo chroniące przed anemią. Z hemoglobiną jednak należy uważać ponieważ żelazo podlega kumulacji w organizmie i łatwo je przedawkować. Krew to około 1/12 masy ciała żywego kręgowca. Kalkulatory mocno zawyżają podaż hemoglobiny.
Drożdże browarne – koniecznie martwe z akcentem na martwe (żywych drożdży piekarskich psom nie wolno podawać) to przede wszystkim cała grupa witamin B. Drożdże uzupełniają poziom witamin z grupy B w mięsie produkowanym w sposób przemysłowy. Zawierają ponadto znaczne ilości betaglukanu oraz mannanów. Mają one szczególne znaczenie dla zachowania właściwego funkcjonowania układu odpornościowego u psów domowych, które żyjąc w pobliżu ciepłej kanapy nie maja możliwości zbyt mocno trenować swojej odporności. Zasobność w witaminy z grupy B oraz w szczególności – biotynę – jest bardzo ważna dla właściwej kondycji skóry oraz pięknego futra i właściwego funkcjonowania układu nerwowego.
Algi – morskie, plechowe, najlepiej brunatnice (nie spirulina) są niezwykle bogate w mikro i makroelementy. Przede wszystkim algi dostarczają jodu, którego ze względu na ubóstwo ziemi polskiej wszystkim nam brakuje.
Olej z łososia, tran (olej z wątroby ryb dorszowatych) dostarczają przede wszystkim tłuszczów NNKT (niezbędne nienasycone kwasy tłuszczowe) z rodziny omega 3 oraz witaminy D3. Dwa główne NNKT omega 3 – DHA i EPA są kluczowe dla prawidłowego rozwoju oraz funkcjonowania układu nerwowego, układu krążenia, wzroku, stawów. Tych dwóch kwasów tłuszczowych są w stanie dostarczyć jedynie tłuszcze zwierzęce. Żadna roślina ich nie produkuje, a pies dla odmiany nie potrafi konwertować kwasu ALA produkowanego jedynie przez świat roślin do EPA i DHA. Witamina D3 także jest produkowana wyłącznie przez zwierzęta – żadna roślina jej nie dostarczy, a psy nie konwertują prowitamin D do D3 z wystarczającą wydajnością.
Brak możliwości konwersji tego co psy dostają w pożywieniu roślinnym do tego, czego potrzebują ich organizmy do prawidłowego funkcjonowania, jest cechą świadczącą o ich mięsożerności a nie wszystkożerności. Psy nie powinny spożywać olejów roślinnych, gdyż nie potrafią ich wykorzystać w sposób właściwy i muszą one zostać spalone celem pozyskania energii. Niestety jest to proces wysoce szkodliwy – podczas spalania tlenowego z kwasu takiego tworzone są wolne rodniki mające właściwości karcynogenne.
Witamina D3 jest niezbędna dla prawidłowego wchłaniania wapnia z pokarmu, oraz obok kilku innych związków chemicznych jest regulatorem gospodarki wapniowej. W imię zasady jesteś tym co jesz , zwierzęta hodowane na wielkoobszarowych fermach, na sztucznych paszach, w zamknięciu – mają niewłaściwe proporcje kwasów omega 3 i 6 oraz znaczne niedobory witaminy D3. Oczywiście najlepiej byłoby karmić psy mięsem zwierząt dziko żyjących, ale jak się nie ma co się lubi to się … człowiek stara zrobić tak, aby było dobrze z tego co jest 🙂
AJ: Przygotowujemy się więc dalej. Wiemy już po co mamy hemoglobinę, drożdże, algi i oleje rybne. Jeśli to mamy, to czy możemy zapomnieć o warzywach czy owocach? Czy one jednak również są potrzebne? I w jakich ilościach te wszystkie dodatki stosować, aby jak powiedziałaś nie przedobrzyć.
IS: Warzywa i owoce oraz suplementy to dwa różne zagadnienia. Suplementy mają za zadanie wzbogacić dietę w składniki normalnie występujące po pierwsze w mięsie żyjącym naturalnie (nie mylić ze sklepowym), po drugie w takich elementach upolowanego zwierzęcia, których drogą kupna nie mamy jak zdobyć (np. zdobycie mózgu czy śledziony graniczy z cudem, wiele osób ma problem z upolowaniem zwykłej nerki).
Warzywa i owoce nie dostarczają tych składników odżywczych. Pies nie przyswoi więcej niż marne 2% żelaza z roślin. Nie potrafi przekonwertować NNKT roślinnych do tych, które są mu niezbędne. Białko roślinne jest dla psa niepełnowartościowe co oznacza, iż nie zostanie wykorzystane na cele budulcowe, a ich spalenie jako źródło energii spowoduje podniesienie poziomu mocznika do granic bezpieczeństwa i przeciążenie wątroby, a następnie nerek. Rośliny bogate są w fosfor, a ten bezpośrednio przyczynia się do uszkodzeń nerek.
Warzywa i owoce to dla psa przede wszystkim źródło prostych węglowodanów – wybieramy tylko te, które są niskoskrobiowe. Proste węglowodany są dostawcą szybkiej i łatwej energii, ale nic ponad to. Jest to dar matki natury dla jej dzieci – obdarowała psowate możliwością pozyskania energii z pokarmu bezwartościowego, energii która pozwoli przetrwać czas głodu, pozwoli znaleźć i zabić standardowy prawidłowy „obiad”. Podniesiony poziom glukozy we krwi uwalnia endorfiny – hormony szczęśliwości. Dlatego tak chętnie wszyscy spożywamy to, co ma smak słodki. Węglowodany (cukier) uzależniają silniej niż wszystkie narkotyki świata.
Powiem więcej – mało kto zdaje sobie sprawę z masy substancji szkodliwych, a zawartych w roślinach – np. kwas szczawiowy we wszystkich częściach zielonych warzyw (zaszczytne pierwsze miejsce zajmuje natka pietruszki, następnie szczaw i szpinak). Kwas szczawiowy wiąże do formy nieprzyswajalnej takie pierwiastki jak wapń, magnez, fosfor, potas, przez co okrada pokarm naszego psa z mikro i makroskładników. Kolejną grupą takich związków są goitrogeny – związki które zaburzają wchłanianie i gospodarkę jodem, upośledzają szlaki metaboliczne od jodu zależne, wywierają bardzo negatywny wpływ na prace tarczycy włącznie z niedoczynnością. Tutaj przodują rośliny krzyżowe, kapustne, strączkowe i motylkowe.
Nadmiar warzyw i owoców w diecie przejawia się nadmiarem tłuszczu na i w psie. Cukier uwalniany z węglowodanów jest wykorzystywany przez organizm bardzo krótko po posiłku. Potem organizm już tylko walczy wszystkimi siłami, aby obniżyć poziom glukozy we krwi. I robi to bardzo skutecznie – przerabiając cukier na kwasy tłuszczowe deponowane w tkance tłuszczowej. Póki będzie utrzymywany wysoki poziom cukru we krwi, póty wysoki poziom insuliny nie pozwoli zużyć tych rezerw tłuszczu, a nasz pies będzie coraz grubszy. Z tych powodów nie przesadzajmy z ilością warzyw i owoców w diecie naszego psa. Starajmy się nigdy nie przekraczać poziomu 20% całej dziennej dawki.
Inną sprawą są zioła dodawane do pokarmu. Zioła w naturze są spożywane przez psowate nie po to, by się nimi najadać ale po to, by przeciwdziałać wszelkim dolegliwościom. Znając te mechanizmy możemy nieco wspomóc naszego psa i pomóc mu zachować dłużej zdrowie i dobrą kondycję.
Dawkowanie suplementów jest różne i zależy od tego co wkładamy do psiej miski oraz potrzeb indywidualnych samego psa – także od jego tolerancji.
Ilość podawanej hemoglobiny, jako źródła żelaza, zależeć będzie po pierwsze od zawartości tego pierwiastka z pokarmie. Najwięcej żelaza znajduje się w mięsie królika, sercach, wątrobie, nerkach, mocno krwistych mięsach. Najmniej w mięsie tłustym, mocno skrwawionym, żwaczach. Ponadto psy nie są istotami odbitymi z matrycy, każdy jest inny i u każdego wchłanianie żelaza (jak i wszystkiego innego) zachodzi na różnym poziomie. Zależy także od stanu fizjologicznego. Dawkę trzeba dostosowywać zawsze indywidualnie, na podstawie obserwacji oraz wyników badań. Obserwacje dotyczyć będą odchodów przede wszystkim – pojawienie się czarnej smolistej kupy, która się ciągnie jak smoła na rozgrzanym dachu to sygnał do natychmiastowego zaprzestania podawania hemo, a w następnym kroku do znacznego obniżenia dawki. Żelazo jest mikroelementem niezbędnym do życia, ale wysoce toksycznym. Podlega w organizmie kumulacji, a jego nadmiar przyczynia się do uwalniania wolnych rodników, które mają działanie pro rakowe. Absolutnie nie wolno trzymać się zaleceń kalkulatora psiego Barfa zalecających podaż ok. 20g hemo na 1kg mięsa. Jest to dawka wielokrotnie przewyższająca psie możliwości w zakresie gospodarowania żelazem i może doprowadzić do bardzo poważnych konsekwencji. W znacznie lepszej sytuacji jeżeli chodzi o nadmiary kumulacji żelaza w tkankach, są samice. A to ze względu na okresowe honorowe krwiodawstwo 🙂 które mocno zubaża ich organizm w zakresie tego pierwiastka.
Suplementacja hemoglobiną jest niezbędna w przypadku psów z anemią, po krwotokach, zabiegach chirurgicznych, po babeszjozie. W tych wszystkich przypadkach, gdy występuje duża utrata krwi, a wraz z nią straty żelaza. W przypadku anemii o nieznanym podłożu warto sprawdzić poziom wit B12 oraz kwasu foliowego – dwie substancje odpowiedzialne za prawidłowe krwiotworzenie. Jeżeli chodzi o badanie poziomów żelaza w organizmie – jedynie wiarygodny wynik da sprawdzenie poziomu ferrytyny.
W przypadku drożdży dawkowanie jest znacznie prostsze i przyjemniejsze. Tutaj mamy szeroki zakres dawkowania 1-3% masy pokarmu, Przy czym najczęściej pozostajemy w okolicach 1%. Zaczynamy oczywiście od dawek znacznie niższych po to, by organizm psa miał czas przyzwyczaić się do „nowego” i uchronić siebie i psa przed wystąpieniem wodotrysku spod ogonowego.
Dawkowanie oleju z łososia podobnie jak w przypadku hemoglobiny jest mocno zależne od rodzaju pokarmu w psiej misce. Jeżeli nasz pies w diecie dostaje mięso z łososia, lub odpadu porozbiorowe typu skóry, kręgosłupy, brzuszki – nie musimy mu podawać dodatkowej porcji oleju. Prawdę mówiąc warto się nieco poszarpać i zdobyć takie delicje, bo olej znajdujący się w tych fragmentach zawsze będzie najbardziej wartościowy. Ponadto jeżeli jesteśmy genialni i skuteczni w swoim barfowym szale i zapale – i mamy w rękach taki cud jak mózg – także możemy odpuścić podawanie oleju. Wszak mózg składa się w 60% z DHA. Mniej oleju mogą dostawać psy jedzące bez problemu kości zawierające jamę szpikową ze szpikiem żółtym, tłuszczowym (są to kości długie), kręgosłupy zawierające rdzeń kręgowy itp.
AJ: Coraz bardziej mi się podoba to co czytam, bo barf staje się z każdym Twoim zdaniem łatwiejszy, ale…. wiele osób odpuszcza, bo nie potrafi sobie poradzić z dietą np. kiedy wyjeżdża na zawody, wystawy, wakacje. Gdy mamy jednego psa, problem wydaje się mniej bolesny. Ale kiedy jedziemy np. na zawody w odległe kraje z całym zaprzęgiem ( 12 huskies ) lub trenowanymi przez miesiące chartami, które mają wspiąć się na szczyty problem wydaje się większy. Pamiętam nasz wyjazd na Mistrzostwa Europy i 300 kg mięsa zakopane w śniegu, pamiętam również policję i snowcaty, które te 300 kg mięsa zmieliły i rozrzuciły wraz ze śniegiem po ulicy 🙂 Zima jest okresem, kiedy zakopiemy te nasze cenne, zamrożone zapasy w śniegu, ale co latem? Co robić, aby psy a w szczególności ich kondycja nie odczuły zmiany diety podczas kilkudniowych wysiłków najważniejszych zawodów w roku. Co poradzić tym, którzy często podróżują i chcą o swojego psa dbać tak samo, jak w domu.
IS: I tutaj tak naprawdę zaczynają się schody. Mam obecnie łącznie 58kg psa (40kg golden i 18kg corgi) i jedyne wyjazdy jakie popełniamy, to wakacje nad polskim Bałtykiem. Mam o tyle dobrą sytuację, że wybierając miejsce pobytu uzależniam je od bliskości sklepu mięsnego lub lodówki z dużym zamrażalnikiem. Wtedy część mięsa zabieram ze sobą w formie zmrożonej na kość, w torbach termicznych. Czasami czas podróży rozciąga się w nieskończoności, samochód w pełnym, morderczym słońcu, a mięso w takich torbach wyłożonych dodatkowo kilkoma warstwami gazet dociera na miejsce nawet nie tknięte. Resztę stopniowo, w miarę ubywania zapasu kupuję w niemiłosiernie drogim miejscowym sklepiku, zagryzając język.
Na wakacjach w kraju nie ma więc problemu. Bo nawet jeżeli wybieramy się pod namiot – musimy sami kupić czasem zwykły chleb, piwo i kiełbaski na ognisko. Nie ma wiec powodu, dla którego nie można by było zakupić także kurczaka dla psa.
Gorzej sprawa ma się na wystawie, w momencie gdy to my musimy dopasować się do warunków i miejsca. Często wyjazd taki trwa ponad 2 dni z noclegami w jakimś hotelu czy pensjonacie. Rezerwując miejsce można wtedy dogadać się, aby dokupić porcje mięsa dla psa – jeżeli my w hotelowej restauracji dostaniemy kotleta schabowego, mogą podać takiego samego kotleta naszemu psu – tyle, że w wersji surowej. W sytuacji gdy nasz wyjazd trwa tylko dwa dni, można wcześniej psu podać dawkę pokarmu dwudniową, zabrać ze sobą porcje na kolejny dzień a ostatnie godziny pies będzie miał post. Można także w czasie takiego postu zastosować pastę z żółtka, hemoglobiny, drożdży oraz alg. Ostatecznie można psa nakarmić białym serem z jajkiem i masłem – o ile nie reaguje rewolucją ze strony układu pokarmowego po podaniu nabiału. I kraj naszego pobytu raczej nie odgrywa tutaj roli – no chyba, że wybieramy się na biwak na Saharze.
Do tego pamiętajmy, że mięso zepsute, lekko chodzące nie jest dla psa niczym złym i zdrożnym. Osobiście co jakiś czas sama psuję mięso dla moich psów – a robię to także po to, by w razie zjedzenia śmieci w krzakach potrafiły sobie z tym poradzić bez interwencji lekarza.
Najtrudniej jest wtedy, gdy wybieramy się na zawody trwające dłużej niż 2 dni. Wtedy trzeba się nieco bardziej przyłożyć.
W przypadku sportów, w których od psa wymagany jest intensywny wysiłek, ale krótkotrwały – najlepsze efekty daje tzw. carbo-loading. Jest to dokładnie to samo, co stosują ludzcy sportowcy. Przekładając na język polski – należy odpowiednio przed wysiłkiem zapewnić psu taką porcję węglowodanów, która pozwoli zapełnić na full magazyny glikogenu zarówno w wątrobie jak i w mięśniach. Glikogen, będący pierwszą formą zapasową dla glukozy uwalnianej w procesie trawienia, zmagazynowany w wątrobie uwolni cukier – glukozę – czyli źródło łatwej i szybkiej energii dla całego organizmu przede wszystkim dla serca oraz układu nerwowego i mózgu. Glikogen zmagazynowany w mięśniach zaopatrzy w energię mięśnie i da odpowiedni „speed”.
Inaczej ma się sprawa w przypadku psów zaprzęgowych. Im jest potrzebna energia uwalniana powoli, ale mająca dużą moc oraz co najważniejsze – jest długotrwała. Takim źródłem energii jest tłuszcz zwierzęcy, a szczególnie kwasy tłuszczowe nasycone.
Jeżeli porównamy zysk energetyczny z obu źródeł okaże się , że tłuszcze są 2.5 raza bardziej wydajne, niż węglowodany (1g glukozy = 4kcal; 1g kwasu palmitynowego = 9kcal).
Ma to swoje odzwierciedlenie w wyglądzie obu grup psów. Psy uprawiające sporty wymagające intensywnego, ale krótkotrwałego wysiłku mają sylwetkę wręcz wyżyłowaną, mięśnie obciągnięte skórą. Druga grupa to psy zaprzęgowe, które oprócz masy mięśniowej muszą posiadać tkankę tłuszczową. Pies podczas pracy w zaprzęgu musi dostawać pokarm obfitujący w tłuszcz zwierzęcy. Tylko wtedy jego organizm ma odpowiednią wydolność. Przejście z systemu pracy na „węglach” na system tłuszczowy niestety, wymaga czasu.
Wszystkie psy sportowe i pracujące wymagają sporych dawek wysokowartościowego białka zwierzęcego, gdyż intensywny wysiłek powoduje zniszczenia w tkance mięśniowej. Wbrew obiegowym opiniom, białko nie jest tutaj potrzebne jako źródło energii ,ale jako „cegiełki” do odbudowy ciężko pracujących mięśni.
Oczywiście to co powiedziałam powyżej, wcale nie rozwiązuje nam problemu co zrobić na wyjazdach. Można zabrać ze sobą tłuszcz wołowy suszony, suszone mięso ( zapas odpowiednio wcześniej przygotowany przy pomocy zwykłej suszarki do grzybów) oraz organizować jeszcze przed wyjazdem mięso na miejscu. Bardzo dobrym rozwiązaniem jest zabranie ze sobą suszonych dodatków – żółtka jaj, hemoglobina, drożdże browarne oraz algi. Wszystkie 4 bogate w tłuszcze oraz wysokowartościowe białko, a także witaminy oraz mikro i makro elementy.
AJ: Kwestia żywienia psów sportowych miała być moim następnym pytaniem, ale w sumie wiemy tyle ile powinniśmy, a co ważniejsze wiemy, że wspomóc możemy naturalnie. Wiemy już również czym pachnie barf i suplementy oraz czy warzywa i owoce są niezbędne. Nie wiemy jeszcze najważniejszego, czyli ile tak naprawdę nakładać na talerz naszemu psu ?
IS: To zależy od bardzo wielu czynników i tak naprawdę jest zmienne w czasie. Są pewne ogólne założenia (widełki), którymi kierujemy się na wstępie 1-3% masy obecnej dla psa dorosłego, 1-3% masy ciała dorosłego psa (prognozowanej masy ciała w przypadku psów rasowych) oraz do 10% wagi obecnej dla szczeniąt wysoko arystokratycznych, z których wyrosnąć może na przykład lew albo niedźwiedź.
Tak naprawdę są to dane na początek i tak jak wszystko w przypadku BARFa, na podstawie obserwacji dopasowujemy także dawkę do aktualnych potrzeb psa. Wszystko zależy od wieku psa – maluchy, które szybko rosną potrzebują wszystkiego więcej , zwiększamy więc ilość jedzenia zachowując normalne proporcje składników. Więcej wszystkiego potrzebują także mikropsy oraz psy po prostu małe a wynika to z prawa Kleibera mówiącego, że im mniejszy organizm, tym więcej pokarmu potrzebuje aby pokryć zapotrzebowanie na energię potrzebną do skutecznej ochrony przed środowiskiem zewnętrznym. Mikropsy potrafią spożywać nawet 7-8 a nawet 10% masy swojego ciała codziennie. Szczególnie, że są to zazwyczaj zwierzęta bardzo aktywne. I tutaj mamy kolejną zależność – im pies więcej się rusza, trenuje, ćwiczy czy pracuje – tym zapotrzebowanie na pokarm jest wyższe. Im pies jest mniej ofutrzony – psy gładkowłose, bez podszerstka – tym więcej energii musi włożyć w utrzymanie stałej temperatury ciała i więcej musi zjeść. Ważna jest pora roku czy sposób spędzania czasu i mieszkania – zimą lub w przypadku psów mających do dyspozycji ogród, a nawet wręcz mieszkających w kojcu na zewnątrz – potrzebne jest więcej pokarmu aniżeli latem czy psu typowo kanapowemu, dla które meczący jest spacer na siku.
Pamiętajmy także, że psy barfujące ważą więcej a to za sprawą masy mięśniowej. Objętościowo – mięso jest cięższe niż tłuszcz… bardzo często osoby, które pragną odchudzić swojego psa przy pomocy nowej diety, nie znają tej zależności i … patrzą na wagę – widzą stałe wartości a czasem nawet wyższe, natomiast pies chudnie optycznie. W przypadku psów barfujących nie liczy się waga – liczy się obecność żeber oraz grubość warstwy na nich.
Ważny jest stan fizjologiczny. Suka ciężarna lub karmiąca musi zjeść więcej niż jej siostra nie mająca na utrzymania małej bandy pijawek.
Psy, u których występują zmiany w tempie metabolizmu – psy kastrowane, cierpiące na niedoczynność tarczycy lub inne schorzenia zaburzające tempo przemiany materii, muszą jeść mniej.
Musimy po prostu cały czas pilnie psa obserwować i nie przywiązywać się na stałe do jednego określonego jadłospisu. Musimy być w gotowości aby płynnie dostosowywać go w zależności do aktualnych potrzeb.
AJ: Na koniec, rozluźniamy mięśnie, otwieramy głowy i obalmy jeszcze trochę mitów związanych z barfną dietą. Czy słyszałaś może, że kiedy podajemy psu surowe mięso stanie się on agresywny? A sławetne żołądki, bez których ani rusz w diecie barf? Prawda czy fałsz?
IS: To może zacznijmy od końca. Mityczne żwacze, bez których ani rusz. Wyobraźmy sobie dzikiego psowatego przemierzającego las, który zabija sarnę i.. ? Rozpruwa jej brzuch po to, by na wstępie delikatnie wywlec jelita oraz żołądek jak najdalej od mięsa. Gdyby mityczny żwacz miał taką super moc jak to opisują, byłby zjadany w pierwszej kolejności. Jak widać na licznych zdjęciach przedstawiających pozostałości takiej uczty – jelita oraz żołądki pozostają nawet nie draśnięte.
Czymże jest więc mityczny żwacz? Otóż jest to żołądek (tak naprawdę tylko 1 komora z wielokomorowego żołądka) zwierząt przeżuwających takich jak np. krowa, owca, koza czy jeleń.
Jednym z powodów konieczności podawania psom żwaczy, jest wzbogacenie flory jelitowej psa. Zastanówmy się jednak czy flora żyjąca w żołądku roślinożercy, u którego pH treści żołądkowej wynosi ok 6 jest w stanie przetrwać pH żołądka psiego w wysokości zbliżonej do 1? Ponadto – co oznacza flora jelitowa/żołądkowa? Jest to grupa mikroorganizmów zasiedlających układ pokarmowy danego gatunku zwierzęcia. Pies to nie krowa,a mikrobiont obu jest skrajnie różny pod względem składu. Nie, żwacze nie wzbogacają życia wewnętrznego psa. Przynajmniej nie w sposób pożyteczny.
Kolejnym argumentem za podawaniem żwaczy, podawanym przez wyznawców metody żwaczowej, jest treść roślinna poddana wstępnej obróbce. Tutaj także dołącza argument na konieczność obecności zbóż w diecie psa. Oczywiście rozumiem, że nasz dziki wędrowca zabijając sarnę w lesie znajduje w jej żołądku zboża – głównie soję, kukurydzę i ryż, do tego resztki warzyw czy mnóstwo dodatków takich jak sztuczne aromaty, substancje przyspieszające wzrost, białka zwierzęce i temu podobne? Niestety, kupując żwacze w sklepach z „gotowcami” czyli mielonkami szumnie nazywanymi BARF – kupujemy żołądki krów z wielkich przemysłowych ferm, w których krowy nie wiedzą co to trawa. W ich żołądkach nie ma ani grama naturalnego pokarmu biologicznie odpowiedniego dla bydła. Jest za to wszystko, o czym nie chcemy myśleć. Włącznie z patogennymi szczepami E.coli, powodującymi u wielu zwierząt paskudne biegunki i problemy.
Żwacze nie są ani konieczne, ani mityczne, ani jakoś specjalnie wartościowe. Jeżeli mamy możliwość zdobycia żołądka wyżej wymienionych zwierząt, żyjących w sposób naturalny, zdrowych, od osoby znanej i zaufanej – można brać i podać psu jako coś ekstra. Psy kochają ten smrodek i ten smak. Natomiast skarmianie psa wiele dni żwaczem pochodzącym z masowej przemysłowej fermy jest delikatnie mówiąc – zbrodnią na psie. I zasilaniem konta bankowego producenta takiego wytworu.
Pozostają nam jeszcze mity i legendy.
Oczywiście psy jedząc surowe mięso stają się niezwykle agresywne. Potwierdzi to każdy, kto stosuje taką dietę u swojego pupila. Trzymamy nasze psy w stalowych mocnych klatkach, w czasie gdy mamy skaleczony palec wyprowadzamy się z domu bo jak bestia poczuje krew… Nie mówiąc o tym magicznym tygodniu raz w miesiącu, najulubieńszym czasie każdej dorosłej kobiety.
Oczywiście są to żarty. Nie ma żadnej agresji, żadnych napadów złości. Powiem więcej – pies, który się zmęczy podczas jedzenia, zaspokoi potrzebę „zabijania” (wszak taki kawałek mięsa trzeba zabić, zmiażdżyć, udusić, pogryźć, zagryźć i rozszarpać) połazi jeszcze chwilę, pacnie piłkę czy szarpak, a następnie pójdzie spać szczęśliwy i zaspokojony. Po BARFowym posiłku nie strzela u psa poziom glukozy w kosmos, nie ma głupawki ani stanów niezdrowych emocji nie do opanowania. Nie, nie ma żadnej agresji. Wiele osób zauważa bardzo pozytywne zmiany w zachowaniu psa. Wynikające nie tylko z faktu zaspokojenia psychicznych potrzeb psa, ale przede wszystkim z zaspokojenia potrzeb organizmu na odpowiednie ilości białka wysokowartościowego wraz z niezbędnymi tłuszczami, witaminami, mikro i makroelementami. Prawidłowo odżywiany pies ma sprawnie działający układ nerwowy.
Szkodliwość kości to temat dość szeroki. Owszem – kości są bardzo szkodliwe, gdy są podawane po obróbce termicznej – gotowane, z zupy, resztki ze stołu, wędzone gryzaki dostępne w sklepach zoologicznych. Takie kości stanowią wręcz śmiertelne zagrożenie. W diecie BARF podajemy wyłącznie kości surowe. A mnogie zdjęcia prezentowane przez kolejne kliniki wet na FB przedstawiają zawsze kości właśnie gotowane. Szkoda, że w opisie nigdy nie ma takiej informacji. Bardzo wielka szkoda, tym bardziej, że gdy ktoś stosuje BARFa od dłuższego czasu u swoich psów – bez trudu odróżnia kości surowe od gotowanych, szczególnie gdy dodatkowo na zdjęciu widnieje jeszcze nie strawiona marchewka z rosołu wydobyta z psa wraz z kosteczkami.
Psom nie podajemy także gołych kości. Psy nie są kościojadami, są mięsożercami i zjadają głównie mięso wraz z drobnymi kośćmi w mięsie zawartymi. Oczywiście dziki myśliwy upolowawszy zająca pożre go w całości. Natomiast większość kości z jelenia już pozostawi w stanie nie naruszonym. Kości nie powinny być głównym składnikiem diety – a niestety – wiele osób „po taniości” – taką zasadę próbuje stosować. Nic wiec dziwnego, że pies na takiej diecie wymaga podawania jogurtu „na poślizg”. Gdy pies wymaga jogurtu „na poślizg” – to znaczy tylko tyle, że dieta jest błędnie skomponowana. Kości mają stanowić mały dodatek do mięsa. A ich ilość oraz rodzaj mają być odpowiednie dla tego konkretnego psa. Nie traktujmy kości jako zabawek. Nie są nimi. Jedzenie nie jest zabawką. I nie powinno nią być.
AJ: Nie pozostaje mi nic innego jak tylko wszystkich zainteresowanych barfowaniem zaprosić na seminaria z Twoim udziałem. Mam nadzieję, że pewnego dnia zajrzysz również do Biskupic, które odwiedza coraz więcej psów przeróżnej maści. Mam też nadzieję, że nie obrazisz się jak uchylę rąbka tajemnicy i powiem, że pachnąca barfem książka wychodzi spod Twoich rąk. Kiedy?
IS: Tak. To prawda. Prawdopodobnie jeszcze w tym roku wyjdzie książka mojego autorstwa na temat BARFa.
AJ: Iza, bardzo barfnie dziękuję za rozmowę, poświęcony nam czas i mam nadzieję, do szybkiego zobaczenia !
Jeśli chciałbyś dowiedzieć się więcej na temat prawidłowego żywienia psa zajrzyj do książki Izabeli Sekuły W ZGODZIE Z NATURA