
autor: Małgorzata Downarowicz
Za oknem śnieży. Wolna niedziela, od dawna nie miałam okazji tak poleniuchować. Moja sosenka za oknem nadal migoce światełkami. Wróciłam ze spaceru, z konieczności dosyć krótkiego i „smyczowego” , bo zmora właściciela kilku chartów, czyli zające, znów buszują po naszym miejsko-wiejskim polu. Już było ich mniej, ale chyba stojący do tej pory jarmuż stanowi pyszne pożywienie i skrzykują się z całej okolicy. A ja mam ręce powyciągane do ziemi od szarpania się z czujnymi whippetami. Buzuje w nich instynkt, miejskie wychowanie go nie zagłuszyło. Widzę na śniegu bobki, czyli są skubane i moje chłopaki też to wiedzą. Musimy przeczekać trudny dla zajęcy czas, chociaż nie wiem dla kogo jest on gorszy. Przypomniały mi się nasze przygody z tymi sympatycznymi skąd inąd zwierzaczkami, które znów zmuszają mnie do wzmożonej czujności. Oto jeszcze jedna odsłona życia z chartami, z whippetami, milutkimi domowymi pieseczkami, w których drzemie wielki myśliwy.
Jakoś ze 2 lata temu …
Miałam wyrzuty sumienia, że przeze mnie, przez to zarabianie na psie mięsko, przez deszczową smutną pogodę mało ruchu miały te moje pipety, zwłaszcza Bernaś. No to sobie pobiegał dzisiaj chłopak. Mam nadzieję, że miejscowy chłop nie wyjdzie na mnie jutro z widłami za to tratowanie młodych sadzonek. Wprawdzie już kiedyś, po dzikiej awanturze z wyzwiskami (z jego strony głównie, choć nie pozostałam mu dłużna) zawarliśmy pakt o nieagresji, bo facet myśliwy, zajączki kocha, ale i dla chartów ma zrozumienie: „pani, ja wiem, że one pobiegać muszą, niech se biegają, tylko pani pilnuje, żeby krzywdy zajączkom nie robiły”. Potem łaskawie zezwolił moim psom jego orzechy włoskie chrupać (duże drzewo, konary wystają za ogrodzenie, orzechy spadają na naszą wsiową drogę w mieście, psy z lubością je zbierają i żrą z łupinami). Nie lubi tylko jak sikają na jego szpinak – muszę się nieźle gimnastykować, żeby cholerniki ten szpinak omijały, a rośnie tuż przy spacerowym trakcie. Nie wiem czy mam u niego więcej plusów czy minusów. Generalnie rozchodzi się jednak o to , żeby minusy nie przesłoniły plusów (w „Misiu” było odwrotnie). No cóż, najbliższe dni pokażą, co weźmie górę . Jak nie zauważy sikania na szpinak i przeganiania na orzech jego kotów, może pogoń za szarakami i stratowane roślinki pójdą w niepamięć. Jest szansa, że nie widział akcji, bo w drodze powrotnej nie zauważyłam na podwórku jego wypasionej fury . Ale ma szpiegów! Jeden taki nieduży najemny kosił trawę na posesji, mógł widzieć zajście. Tym razem upilnowałam szpinak przed moimi sikaczami. A swoja drogą: dlaczego one tak lubią sikać na szpinak, maja mnóstwo innych mozliwości ?
A było tak w ten dzień pełen niespodzianek. Rano listonosz z piękną przesyłką nastroił mnie pozytywnie. Upiornie zmęczona pracą – sypiam od tygodnia po 3-4 godziny – postanowiłam przewietrzyć siebie i psy. Dzień był późnowiosenny, jakoś koniec maja, pogoda taka sobie, ale jest chwila wytchnienia od nawału obowiązków. Zabrałam zwierzyniec i poszłam na spacer utartym szlakiem nieopodal osiedla. Leniwie snuliśmy się po okolicznych nieużytkach, Bernaś trochę pobiegał z górki, pod górkę, karnie (o dziwo) przyszedł na wołanie, już miałam przypiąć smycz, a tu myk, pół metra dalej kicnął zajączek. No i po herbacie. Starsze nie zauważyły, a Bernaś śmignął co sił w łapach. Kierunek obrany przez zająca – przez pola w kierunku naszej miejscowej arterii komunikacyjnej. Wprawdzie ulica kawałek drogi, ale i tempo biegnącego charta zmniejszało ten dystans błyskawicznie. Liczyłam na „rozsądek ” zająca, bo o Bernasiowym mam kiepskie zdanie. Darłam się bez sensu, bo przecież whippet głuchnie w takich razach. Z daleka widziałam pogoń dobrze do momentu, kiedy przestrzeń była otwarta : zając wspiął się kawałek na nasyp obwodnicy, ale po chwili zbiegł w dół, gnał przez pole z jakimiś małymi świeżymi nasadzeniami, po czym zniknęli w chaszczach na nieużytkach. Niby ufff, bo od ulicy dalej, ale serce w gardle, bo straciłam towarzystwo z oczu, no i zajączka żal. Nadal ufałam w spryt kicajka, jego zwrotność, przecież potrafi zmienić kierunek o 900 a i prędkość ma niezłą, powinien wyrolować Bernasia. Nagle zgłupiałam: biegnąc tropem pogoni, z dwoma starszymi na smyczy, z pod nóg czmychnęły mi kolejne zajączki, sztuk 3, przy czym dwa nieduże, pewnie marczaki , jeden byczysko spasione, gach jak nic. Mefi i Million pociągnęli, walnęłam o glebę. Oni mnie kiedyś zabiją! Ale nie puściłam szaleńców. Wyli niemiłosiernie, ja klęłam, wyzbierałam się z czterech na dwie łapy, a przede mną Bernaś zziajany, uśmiechnięty, zameldował się: jestem, wołałaś? A może jazgot starszych go przywołał? Natychmiast smycz i odwrót. Zające gdzieś zniknęły. Wychodzi na to, że mają tzw. kotlinki na tych nieużytkach, w chaszczach, bo jak inaczej to wytłumaczyć. Wielokrotnie przemierzałam nasze pole, zajęczych legowisk nie zauważyłam, ale widać są dobrze zamaskowane. Te „moje” szaraki zapadły się pod ziemię. Sądząc po wielkości mniejszych pewnie mają młode, które jeszcze chronią. Być może jeden odciągnął psa, który niemal na niego wlazł, a reszta przycupnęła. Aż tu nagle ja się napatoczyłam i niechcący wypłoszyłam resztę stadka. Miałam nadzieje, że wielki plac budowy jeszcze rok temu wykurzył nie tylko sarny, ale i zajączki, a tu masz, miastowe jakieś się zrobiły, śmigają nie tylko po polu, nocą grupami i pojedynczo hasają też po osiedlowych uliczkach. W zeszłym tygodniu szalony Bernaś polował na bażanty, teraz na zające. Z bażantami też kłopot, bo niemal „wypryskują” spod łap, ale ich przewaga polega na tym, że wzbijają się w powietrze, a tej umiejętności ani Bernaś, ani Mefi nie posiedli (Bernard ciągle ćwiczy, od lat pobiera nauki latania od kaczek, bażantów i wszelkiego ptactwa, acz z małym skutkiem).
Z jednej strony fajnie jest mieszkać w miejscu, gdzie resztki dzikiej przyrody ubarwiają miejskie życie, z drugiej ciężko zachować w całości wszystkie kości mając zwariowane charty. Bernasiowi te szaleńcze biegi za niczym, albo za czymś, zdecydowanie dobrze wpływają na kondycję, co przekłada się na sukcesy coursingowe. Teoretycznie wszystko wiem, zwłaszcza co potrafią whippety, znam również przepisy dotyczące chartów, ale przecież nie mogę życia psów sprowadzać do smyczy i kagańca. Wolę bezpieczne w miarę miejscowe pole na skraju blokowiska, niż rozległe łąki za miastem, gdzie są narażone na różne „atrakcje”, bo tam zajęcy w bród, czasem sarenka, nie daj boże dziki. O myśliwych nie wspomnę. Byłoby za co mnie karać. Wole konflikty z chłopem, niż obawę o życie psów.
A co do chłopa, czyli pana Jurka P., z którym jesteśmy teraz w dobrych stosunkach, choć styl, w jakim zawarliśmy znajomość, nie wieszczył pokojowego współistnienia. Jakiś czas temu, w zimie, dałam moim 4. whippetom przyzwolenie na bieganie po zaoranym ośnieżonym polu. Radochę miały wielką, okładały teren, wracały do mnie, zabawa na całego. Wprawdzie widziałam, że niekiedy przystają, węszą, stają na dwóch łapach niczym surykatki. Skanowałam pole wzrokiem, nic nie zwiastowało nieprzyjemnych zdarzeń. Na białym polu widać dokładnie każdą ciemniejszą plamkę. Przekonałam się niebawem kolejny raz, że mój wzrok ma się do wzroku charta jak pięść do nosa. Nagle, spod ziemi chyba, wyrósł na trasie psów zajączek. Milliona i staruszka Ptysia udało mi się powstrzymać, Mefi i Bernaś pobiegły za szarakiem. Wołałam oczywiście, ale przecież one głuchną, taka wada słuchu chwilowa … Widziałam jak osaczają zwierzaka, polują zespołowo i wcale nie sprawiało mi to radości, wyzwalało poczucie winy. Jak zwykle obiecywałam sobie, że już nigdy, że muszę poszukać jakiegoś miejsca do biegania … Mefi się pogubił, wrócił, a młody Bernaś zataczał koła, w końcu zagonił zajączka niemal pod moje nogi. Biedny „szarak” nagle stanął jak wryty zobaczywszy mnie, za nim odwrót odcinał Berni, z trzeciej strony ujadające potwory na smyczy … zamarł biedaczysko, ja też – oby mu serducho nie wysiadło. Widziałam jego przerażone bałuchy, kniazienie mówiło, że jest strachem objęty. Myśli kłębiły się, jak mu pomóc, może spryciula jednak zdoła umknąć. Wszystko działo się błyskawicznie. Żeby dać mu szansę na przeżycie, rzuciłam się ja do ucieczki ciągnąc na smyczy oszalałe z podniecenia psy. Kątem oka widzę Bernasia, który zatrzymał się w pewnej odległości od potencjalnej ofiary, również zastygł, ale w pozie zachęty do zabawy: zad do góry, wyciągnięte przednie łapy, merdający ogonek. Zdawał się mówić: uciekaj kicaj, jak nie uciekasz nie ma zabawy. Udało się , zając czmychnął, sprinter Bernaś opadł z sił i odpuścił, widziałam oddalające się długie słuchy i jasny omyk już bezpiecznego zwierzaka kicającego w kierunku jakiegoś schronienia. Ależ myśliwy z tego Bernasia, miastowy gamoń z instynktem pogoni hahaha .
Moje nawoływania, dziwne ruchy , obudziły czujność chłopa. Wówczas to popadłam z nim w konflikt. Tęgi jegomość w letnim t-shircie ledwo przykrywającym gołe brzuszysko , portki pod brzuchem, wyposażony w kamienie i widły, u jego boku drobny, niedużego wzrostu pomocnik z łopatą w ręku, ruszyli w naszym kierunku. Zasłoniłam własnym ciałem psy, we mnie chyba nie będzie śmiał ciskać niczym, choć wtedy nie byłam pewna, czy rzeczywiście mnie oszczędzi. Wyzwiskom nie było końca, chłop sklął mnie okropnie i kazał wypie…ać z jego pola. Groził policją i sądem, wszystko ubarwiał słowami obelżywymi, których nie przytoczę. Wyznaczał mi granicę, do której mam prawo chodzić, bo reszta jego !!! A jak się nie zastosuję to i mnie i psy odstrzeli. „Odłowiłam” szalonego Bernasia, zając uszedł z życiem, chłopa przeprosiłam, myślałam, że na tym koniec atrakcji. Myliłam się. Purpurowy ze złości zwalisty jegomość dawał upust swojemu niezadowoleniu. Wspierał go ten mały chudy machając łopatą, pojawił się malutki kundelek, własność chłopa, który miał za zadanie na hasło „bierz go” zaatakować moje psy. Przez chwilę ubaw po pachy, bo psisko ruszyło … do zabawy z Bernasiem, byli już od dawna skumplowani. To wzmogło wściekłość właściciela pola, z jego ust wylewały się kolejne wulgaryzmy pod moim adresem. Nie powiem, im był bliżej mnie, tym bardziej się bałam, że zrobi użytek z kamieni i skrzywdzi psy. Na jego wrzaski zareagowali sąsiedzi, otworzyło się kilka okien, może dlatego nieco przystopował. Czując się w miarę bezpiecznie, na rzut beretem od wejścia do bloku, pozwoliłam sobie na mały odwet w postaci kilku zdań na temat jego wygładu i zachowania. Nie były to słowa parlamentarne, a co, też potrafię. Spaślak w letnim odziewku w środku zimy osłupiał, prychnał coś pod nosem i dał mi spokój. Wróciłam do domu cała. Zaczęłam rozmyślać jak teraz funkcjonować, gdzie z psami spacerować, dałam cynk siostrze, żeby omijała wiadome tereny.
A swoją drogą twarda sztuka z futerkowca, a ponoć wrażliwe są bardzo i bywa, że na serce schodzą ze strachu. Ku mojej radości wychowałam wyścigowce, które mordują tylko plastikowy wabik.
A tak na marginesie: ilekroć moim udziałem stają się potyczki moich psów z zającami czy kotami (mimo zakazów reagują pogonią), przypomina mi się sekwencja z kultowego „Misia”, kiedy to reżyser mówi: „Na każdą rzecz można patrzeć z dwóch stron. Jest prawda czasów, o których mówimy, i prawda ekranu, która mówi: „Prasłowiańska grusza chroni w swych konarach plebejskiego uciekiniera”. Zróbcie mi przebitkę zająca na gruszy… Nie, nie! Zamieńcie go na psa! Zamieńcie go na psa. Niech on się odszczekuje swoim prześladowcom z pańskiego dworu. Niech on nie miauczy…”
Prześladowcy z mojego dworu śpią i przebierają przez sen łapkami … zajączki pewnie gonią …