
Opowieść Podręcznej nie pozwalała nam zasnąć w drodze do Szwajcarii. Wizja świata zdominowanego przez mężczyzn, którzy sprowadzili kobiety do roli inkubatorów skutecznie podniosła mój (nasz – mam nadzieję) poziom adrenaliny i bezpiecznie dojechaliśmy do Lotzwil. Pogoda na miejscu również nie sprzyjała odpoczynkowi po długiej podróży. Rozdarta między Agatkami, psami i nerwami po szybkiej kolacji prawie w ciemności (P. zdążył zbić jedyną lampkę) położyłam się spać.
Po pierwszym dniu zapamiętałam tylko jedno, że na prawdziwego maszera się nie nadaję 🙁
Tak się składa, że zwykle budzimy się bladym świtem więc i tym razem zerwaliśmy się w słoneczny poranek, obudzeni zapachem kawy i ciepłych tostów (tak, tak, byliśmy przygotowani na takie luksusy). Dobrze jest, kiedy po długiej drodze, nasze charty i my możemy się zregenerować w spokojny dzień bez zawodów. Spacery, kawa, grill, kontrola weterynaryjna, obchód terenu, obserwacja parkurów, dyskusje (mogli to przygotować inaczej przecież) tak to się robi na Mistrzostwach Europy. Drugiego dnia starałam się zdobyć odznakę chociażby pre-maszera (delikatne sprzątanie przyczepy, ogarnięcie jedzenia dla kandydatów na kandydatów na maszerów).
W końcu dwa dla nas najważniejsze dni. I już znaczenia nie ma czy nadaję się na maszera czy nie, biegam między parkurami, żeby pomóc, żeby zaprowadzić psy, przyprowadzić, rozchodzić. Wszystko jest ważne i tysiąc myśli dookoła, żeby coś zjadła, żeby nie zjadła, żeby kupę zrobiła, żeby się wysikała, żeby wystartowała, żeby nic się nie stało, żeby biegła szybko, żeby bezpiecznie, żeby wygrała, żeby nie była na końcu. Niby wiemy kogo mamy, wiemy jak pracujemy, wiemy jak dobrze przygotowane są nasze psy. Niczego to nie zmienia. Nerwy i poziom emocji sięgają granicy w chwili ogłaszania wyników i lokat na podium.
A potem, to już nic się nie pamięta, tylko, że ja głupia taka płaczę, bo mały piesek gdzieś tam w dalekim kraju stanął przy biało czerwonej fladze obok swojej matki.
A potem to już nic się nie pamięta, tylko, że ja znowu płaczę, bo nie jeden, dwa, ale trzy psy stoją na samym szczycie i nasi przyjaciele z nimi. Tak to się robi na Mistrzostwach Europy moi drodzy.
Wyjeżdżaliśmy w deszczu, zaspani lekko jeszcze. Sił nie mieliśmy, aby porządnie się pokłócić i nie zasypiać ze złości. Podręczna skończyła swoja historię, albo nie skończyła. Świat się skończył inaczej. Dotarliśmy do domu, szczęśliwi, zmęczeni, lekko chorzy. Dobrze jest wrócić, ale jeszcze lepiej jest być. Być przez chwilę prawdziwym maszerem 🙂