
13.30
Wywalam kopyta na łóżko, w łapy biorę książkę, której zakładka codziennie łaskocze mnie po oczach leżąc na nocnym stoliku. Od miesiąca moje ręce nie utłuściły żadnej kartki książek, które zaczęłam czytać. Jest ich kilka. Leżą na tym zasranym stoliku całkiem ukurzone, trochę kurzem wypłowiałe. Kurz zdaje się ukatrupiać zawarte w nich historie. Lituję się nad jedną z nich, mimo, że zawsze to trudny wybór którą. Tęsknię do ich świata. Zakładka pokazuje miejsce, gdzie skończyłam czytać, a było to dokładnie 18 stycznia, wtedy zaczęły przychodzić na świat borzojowe maluchy. Chwilę zajmuje mi przypomnienie sobie wątku, bo czytając kilka książek na raz czasami wszystko mi się zlewa. Czasami znajomym snuję opowieści dziwnej treści, które wcale nie przynależą do historyj opisanych przez autora. No, ale kto mnie zna wie, że takie rzeczy mogą mi się przytrafić i to nie tylko na bibliofilskim polu. Najzwyczajniej mieszam wszystko i całkiem dobrze mi to wychodzi.
Drugą łapę zajmuję Białą Marią wypełnioną czarną kawą. Lubię Marię jak cholera. Tylko białą. Na niej nawet okruszek chleba wygląda po królewsku. Przymykam oczy, na szybkiej klatce odtwarzam fabułę i podejmuję czytanie. Kawa roztacza aromat w mojej sypialni niczym lampa alladyna spełnia marzenia. Niestety moje nozdrza po chwili zaczyna pieścić zgoła inny zapach, zapach z którym jestem za pan brat przez ostatnie 30 dni.
Kupa. W sumie kup jedenaście. Dokładnie tyle, ile jest borzojowych szczeniąt.
Jedno z nich się budzi. Odrzucam książkę na bok i na ślepo szukam stolika, aby odłożyć filiżankę z kawą. Rozlewam ją przy okazji. Mój wzrok przykuty do kupy czaruje ją, aby stała się twarda jak diament i aby zanim do niej dotrę żadna mała kreatura w nią nie wdepnęła. Te kupy, które opisuję są miękkie, bo szczenięta przechodzą na inną niż mleko dietę. Niestety od dwudziestu lat charty uczą mnie, że są szybkie, jak błyskawica. A ja uparcie chcę sobie udowodnić, że wcale tak nie jest. Rzucam się niczym Superman na kojec, w którym błyszczy i rozsiewa zapach superstar – Pani Kupa. Niestety. Czy mówiłam, że charty są szybkie? Nawet ci mali kilkunastodniowi gówniarze. Gówniarze?
Sprzątam resztki kupy, rozkładam czyste podkłady higieniczne. Nowe. W sumie zamieniam nowy na nowy. Nowy usrany, na nowy czysty. Podkłady nie mają drugich żyć, nie można przegrać i jeszcze raz spróbować, jak w grach komputerowych. Usrane podkłady lądują w koszu z prędkością światła. Ich życie jest krótsze niż życie jętki jednodniówki. W porównaniu z podkładami życie jętek to cała wieczność. Myję psie łapki uciapane w śmierdzącej musztardzie. Układam do snu i odwracam się w stronę reszty (nazwijmy ją 2 tura), która zanim zaśnie po obiadku broi na leżance. Mięsny krem, którym są zawsze wypaprane ma jaśniejszy kolor niż ten, w którym wypaparane są teraz. I z pewnością pachnie on inaczej. Znów zabieram się za zmianę podkładów przed chwilą rozłożonych, myję szczenięta usrane po pachy i cieszące się z tego faktu lub pewniej zupełnie go nie zauważające. Układam do snu na świeżo wypranej wełnianej leżance. Odwracam się. Połowa pierwszej tury zasrańców śpi, druga połowa sra. Każdy wie, że po jedzeniu małe brzuszki muszą usunąć nadmiary. Usuwają równo. Odwracam się znów do zespołu osrańców 2. Zespół robi dokładnie to samo. To co się wysrało śpi, to co jeszcze się przymierza kręci się wkoło i szuka komu łeb ozdobić. Zaczyna mi się kręcić w głowie od tego obracania się. Dwie paczki podkładów poszły w pół godziny .. na spacer. Gazet cholera niestety nienawidzę, a pewnie byłoby taniej, bo te krótko żyjące podkłady kosztują mnie już kilka tysięcy złotych. Doceniać zaczynam mioty, w których suka dba o szczenięta, dba o czystość. Jeśli będzie jeszcze jeden normalny miot kiedyś, to sukę będę nosić na rękach.
14.30
Wywalam kopyta na łóżko, w łapy biorę książkę, której zakładka codziennie łaskocze mnie po oczach. Drugą ręką łapię Białą Marię z czarną kawą i zasypiam. Budzę się dość szybko, bo rozlana, zimna kawa ziębi brzuszek. Patrzę na tych małych zasrańców, którzy słodko śpią wywaleni kołami do góry, bo indyczek na obiadek był pyszny, a uwierająca kupa poszła na spacer. I żółtko też było pyszne. Mruczą ci producenci kup wszelakich od czasu do czasu. Dobrze im chyba. Ja zmieniam kolejną w ciągu dnia piżamę, wywalam kopyta na łóżko i … zasypiam. Pewnie też mruczę z rozkoszy, bo sen to w ostatnim czasie towar wielce deficytowy.
Nie ważne czy pierwsza w południe czy pierwsza w nocy, rytm życia hodowcy, kiedy psiej matki zabraknie nadają szczenięta. Dwa pierwsze tygodnie są wyjęte z życiorysu. Żyje się w matrixie. Albo nie, żyje się jak wampiry w Zmierzchu, tyle że krew, która daje siłę zamienia się na piękne kupy, które cieszą. Nigdy nie powiedziałabym wcześniej, że małe śmierdzące gówno może tak cieszyć i dać tyle siły do walki.
Wychodzi Pani Kupa na świat, a Ty się cieszysz, bo brzuszki nie bolą, bo konsystencja dobra, bo maluchy są zdrowe, przybywają i nie odwodnią się już byle biegunką.
Kupy to w sumie fajna sprawa, o ile kurier zdąży z dostawą podkładów.