Kiedy dwa tygodnie temu jechałem do Warszawy na Stadion Narodowy na Grand Prix Polski na żużlu spodziewałem się wielkich emocji. Nie podejrzewałem jednak, że i w tym tygodniu wybierając się do Korfowe, gdzie odbyły się wystawy chartów oraz coursing te emocje będą nie mniejsze.
Korfowe to bardzo urokliwe i ładne miejsce na kameralne imprezy, w tym wypadku Klubową Wystawę Chartów. Jeśli dodamy do tego wybitnych sędziów, którzy posędziowali, robi się naprawdę przemiła, wdzięczna i na wysokim poziomie zorganizowana impreza. I taka była wystawa.
Ja jednak wybrałem się do Korfowe na oglądanie coursingu, który organizował oddział Warszawa na 35-lecie organizacji coursingów w Polsce. Biorąc pod uwagę taki jubileusz organizator musiał spodziewać się dużej ilości zgłoszeń i pewnie to przewidział planując od początku ustawienie dwóch parkurów. Zgłosiło się ok.130 psów – to fajna ilość, choć w naszym kraju odbywały się i bez jubileuszy większe coursingi.
I tu nastąpił jakby koniec pozytywnych wydarzeń. Jeden z parkurów, na którym można było rozłożyć fajny tor niestety zamknął się w kółeczko z bardzo długą prostą, która zauważalna była nawet dla oglądających gości nie mających wiedzy w temacie. – A one tak cały czas prosto biegną? Drugi, o wiele mniejszy parkur pominę milczeniem, bo w sumie nie wiem, co mam o nim napisać. Przy większym parkurze nie było namiotu przygotowawczego, nagłośnienia, ani kontroli psów (sprawdzanie chip, tatuaż). Nie było również łączności z osobami funkcyjnymi na parkurze, ani komisarzami. Gdy dodamy do tego brak psów na starcie, które właśnie były oceniane na odbywającej się obok wystawie, a osoba funkcyjna wpuszczająca psy na parkur uzgadniała różne zmiany tylko ze swoim sumieniem, bez informowania komisarza i sędziów, zastanawiam się jaki procent ocenionych psów dostał punktację za swój bieg.
Mniejszy parkur posiadał namiot przygotowawczy i nagłośnienie. Do tej pory mam przed oczami obrazek ekipy technicznej, która walczy z poplątaną linką i innymi niespodziankami, a pan komisarz w tym czasie zajada z apetytem szaszłyki z grilla głaszcząc się po brodzie. Pamiętacie film Adwokat Diabła – Wbijam się w czarny płaszcz i jestem panem świata – taką aurę tworzyli wokół siebie warszawscy komisarze. Szkoda tylko, że ten płaszcz był brudny i niechlujny, jak cały coursing. No ale jaki pan taki kram.
Oddział Warszawa to największe skupisko chartów w Polsce i z pewnością mógłby być największą siłą organizacyjną. Niestety brak stałej, doświadczonej ekipy powoduje, że te 35 lat historii w Warszawie nie przekłada się na jakość organizacji coursingów. Dwie osoby, które doskonale niszczą zapał młodych ludzi wprowadzając bezpodstawne zamieszanie i udowadniając, że władza jest tym co najbardziej się liczy powoduje, że Ci, którym tego zapału i siły wystarcza szukają innych miejsc, by móc realizować swoje pomysły i by iść z tzw postępem. Bo tak jak w każdej dziedzinie wszystko się zmienia.
Aby zorganizować coursing w Warszawie konieczna jest pomoc oddziałów bytomskiego, gdyńskiego i gości ze Słowacji. I gdyby nie armia pomocników z zewnątrz ten coursing najzwyczajniej by się nie odbył. Praca komisarza to nie funkcja, to bieganina, która wymaga nie tylko ogromnej wiedzy, ale i wyobraźni. Tej jednak warszawskim komisarzom brakuje, a to odbija się cieniem na osobach i oddziałach pomagających, na których potem cały ciężar nieprzygotowanej i źle przeprowadzonej imprezy spoczywa.
Dokładając faktu, że warszawski komisarz to również osoba piastująca funkcję w naszej nowej komisji – mamy co mamy w Polsce. Czyli degrengoladę – w słowie pisanym okraszoną ozdobnikami i wydzieraną dla ogólu wątrobą, w słowie mówionym chamską i nie znoszącą sprzeciwu pyskówką. Wyznaczanie nowych kierunków tej ekipie idzie doskonale, tylko ktoś po prostu nie zauważył, że jedziemy na wstecznym. I to z zastraszającą prędkością. I aby nie być źle zrozumianym, nie chodzi mi o popełniane błędy, bo każdy ma do nich prawo, chodzi mi o totalny brak wiedzy w temacie, brak smykałki organizacyjnej i doświadczenia. Nie ujmę jednak tej ekipie ego, które jest wyrośnięte, jak na dobrym placku drożdżowym.
Wróćmy jednak do coursingu, gdzie w I turze nastąpiła przerwa, bo sędziowie nie mieli przygotowanych kart ocen. Tura trwała w nieskończoność, a wyniki pojawiły się koło godziny 16.00. Cała impreza ma finał po godzinie 21.00, a jej sam początek, czyli odprawa weterynaryjna podobno przejdzie do historii.
I tylko zastanawiam się, gdzie znajduje się to dno do którego musimy dobić, aby się znów podnieść.
Może tym dnem będzie jedna z krótkich historii z parkuru nr 1, którą nie wszyscy obserwowali, a której ja i wiele innych osób było świadkami. W czasie rozciągania wabika na parkur wjechało auto, osoba obsługująca maszynę (również członek komisji) krzyczy niecenzuralnie, choć bardzo wymownie – Wy…dalaj, ku…a! Wy…dalaj tym autem!! Auto usłyszało i zatrzymało się, z auta wysiadła pani komisarz roztaczając czar. Pan komisarz za to ujeżdżał quad skutecznie strasząc psy na ringach podczas wystawy.
Kiedyś napisałem, że aby zrobić coursing trzeba umieć zrobić wabik. Dziś dodam, że aby zrobić dwa parkury, trzeba umieć zrobić jeden. Coursing, a miedzynarodowa impreza, która ma być wizytówką Polski to jest wyzwanie.
Ktoś stwierdził, że Warszawa nie ma szczęścia do liderów. Ma! Pokazała to wystawa zorganizowana na najwyższym poziomie. Niestety w temacie coursingów problem dalej jest nie do rozwiązania. Kto inny powiedział, że miało to być 35-lecie z pompą, a był pogrzeb. Po 35 latach oddział nie jest w stanie przygotować jednego parkuru, rozpisać kart i przygotować osób funkcyjnych, które wydają się za każdym razem wyglądać jak za karę postawieni z łapanki i czekający, kiedy ktoś ich zmieni. Komisarze winy cedują na innych umywając ręce. Smutne to bardzo, bo funkcjonowanie przez zastraszenie działa coraz słabiej, tym bardziej, że jest totalnie nieudolne. Pływanie w bagnie finalnie nie doprowadzi do sukcesu, a kroplówki pomocy z innych oddziałów kiedyś się skończą. Sił na podskakiwanie i wygrażanie paluszkiem też braknie, ale na zadumę nad tymi faktami jest już chyba trochę za późno.
Ja dziś tylko zastanawiam się, kto będzie miał na tyle odwagi, by stanąć znów na starcie październikowego coursingu w Warszawie.