Moja historia z chartami to nie przypadek. Przypadkiem była historia z psami zaprzęgowymi. Kiedy pojawiły się u nas w domu trzeba było zagwarantować im odpowiednią dawkę ruchu. A co, jak nie zawody są najlepszą formą ku temu? Nadszedł również dzień, w którym usłyszałem od taty: -Mati, zabieram Cię na męski wyjazd. Na zawody, gdzie będziesz mógł wystartować.
Wcale nie byłem zadowolony z tak zaplanowanego weekendu. Wtedy wolałem niedzielne popołudnie spędzić przy menagerze żużlowym w komputerze. Jednak pojechałem. Chciałbym tu przytoczyć słowa Juliusza Cezara – veni vidi ….. ale nie wyszło to ostatnie. Zająłem 13 miejsce na 21 startujących dzieci.
Od samego początku byłem dość ruchliwym dzieckiem, z pewnością dzięki moim rodzicom, którzy zapewniali mi odpowiednią dawkę ruchu. Taniec towarzyski, tenis, konie – wszystko to starałem się robić najlepiej jak potrafiłem. W każdej dyscyplinie dawałem z siebie wszystko. Mając za wzór rodziców szybko zrozumiałem, że nie da się robić nic na pół gwizdka. Że jeśli za coś się zabieram, to robię to najlepiej jak potrafię. Z szacunku dla nauczycieli (oprócz Pani od matematyki), z szacunku dla samego siebie. A w przypadku zwierząt z szacunku do nich.
Poza tym lubię wygrywać. Kto nie lubi? Te pierwsze zawody dały mi dobrą lekcję. Od tego momentu starałem się nie zawieść przede wszystkim psów. I siebie. Systematyczność i poważne podejście do treningów zaowocowało tytułami Mistrzów Świata Juniorów i Mistrzów Europy.
Kiedy pojawiły się charty i coursingi wiedziałem już, jak do tego podejść. Przyglądałem się chartcorowemu crew i znałem to towarzystwo od podszewki. Kiedy się spotykali, aby omawiać organizowane coursing przysłuchiwałem się temu z boku i wiedziałem dobrze, że nic nie jest kwestią przypadku. To co robili, robili najlepiej jak potrafili. I z perspektywy czasu wiem, że są najlepsi. Uważam tak nie dlatego, że to moja rodzina i przyjaciele. Uważam tak, bo wiem, że oni tak jak ja kiedyś, nie chcą zawieść siebie samych, nie chcą zawieść ludzi dla których to robią. To część ich samych, ich – zwycięzców. Kiedy na tegorocznych Mistrzostwach Polski w coursingu do taty podchodzili nieznani mi ludzie pytając o Napoleonów, utwierdzam się tylko w przekonaniu, że to crew jest zajebiste i robi dobre imprezy.
Mimo, że wychowałem się z chartami to wiem, że wiele muszę się nauczyć. Nauczę się, bo bardzo tego chcę. Bo spanie z Mistrzem Europy, czy Mistrzem Polski zobowiązuje. To trochę tak, jakby syn Ronaldo nie wiedział czym jest spalony i z ilu metrów strzela się karnego. Jeszcze całekiem niedawno odcinałem się od chartów. Niestety spalony-zatopiony lub czym skorupka za młodu…., można powiedzieć.
Dołożę do tego jeszcze Zosię – moją pierwszą dziewczynę saluki. Od momentu, kiedy pojawiła się w naszym domu zakochałem się w tej rasie. O jej temperamencie mógłbym pisać godzinami. Sprawia mi wielką radość, kiedy mogę rozmawiać z ludźmi, którzy pokochali tą rasę tak samo jak ja. Od nich chcę się uczyć, bo wiem, że warto. Tym razem jednak Swornegacie (o tym później) odwiedziłem z drugą moją dziewczyną saluczką Rahmą, która przystępowała do biegów licencyjnych. Wdzięczny jestem Panu Piotrowi (hodowcy Rahmy) za uwagi oraz pomoc przy zrobieniu licencji. Rahma mogła pobiec ze swoją mama Ghunią.
A saluki kocham za to, jak reagują na ludzi, których kochają. Powitanie Piotra przez Rahmę wyglądało dokładnie tak samo jak powitanie mnie, kiedy przyjeżdżam do Biskupic. I wiem, że każdy z nas kocha psy. Ten, który ich nie ma nie znalazł po prostu dla siebie odpowiedniej rasy. Dla mnie energia saluki jest nieporównywalna z chartami rosyjskimi czy greyhoundami. Saluki to pies, który Tobie pozwala się przytulić, a nie na odwrót. To pies, który zna swoją wartość i za byle kęs z fotela nie zejdzie. To pies, który kładąc się na kanapie musi mieć głowę opartą na podłokietniku. Trudno jest zacząć oddychać w rytmie saluki, ale kiedy to się uda, krew zaczyna krążyć szybciej. I chcesz, aby tak pozostało. Dumne psy i tak jak ja – lubia wykonywać swoją pracę na 100%, lubią być najlepsze!
W Swornychgaciach byłem po raz pierwszy. Uważnie przyglądałem się temu, co działo się na parkurze. Mimo, że często pomagałem przy organizacji coursingów czy treningów to zawsze to była druga strona. Tym razem byłem uczestnikiem. Odkryłem niesamwitą frajdę z tego, że puszczam psa i widzę, jak łapami chce wgryźć się w ziemię. Stałem bez ruchu na mecie czekając na Rahmę. Chciałem podejść, pogratulowac jej biegu, kiedy dorwała wabik, ale nie potrafiłem. Stałem wmurowany i przerabiałem obrazy, które miałem w głowie. Piękno ruchu i chęć gonitwy za wabikiem.
Powoli zaczynam rozumieć wszystkich Was. Charty i coursing to nie tylko pogoń za strapcem. To spotkania, wspólne wieczory (ten nasz z Shadkami przy sokach i coli zapamiętam na długo!), pierwsze charty i rodząca się miłość do rasy. To był mój pierwszy raz. I chcę kolejnych!
Padre, kolejny raz zaskoczyłeś mnie. Nie widziałem tysiąca biegów, ale kilkadziesiąt na pewno i wiem, że nikt, tak jak Ty nie zwija wabika. W końcu robisz to najlepiej jak potrafisz, prawda?
W tym wszystkim o czym piszę pomijam wyniki. Fajnie kiedy one są, to bardzo cieszy, ale to przychodzi jakby samo, kiedy to co robimy, robimy dla siebie i dla psów. Kiedy jesteśmy uczciwi i robimy to najlepiej jak potrafimy.
Tym razem moje oczy cieszyły charty w ruchu. Przepraszam – saluki na łące.
Sport z psem to nie sposób na zaleczenie kompleksów ich łapami. Nic nie bedzie z syna, którego ojciec pcha na zajęcia z pływania, bo chce wytrenować drugiego Phelpsa, podczas gdy syn panicznie boi się wody.
Sport z psem to funkcjonowanie równoległe i choć w coursingach jestem nowicjuszem, to wyraźnie widzę przedmiotowość traktowania psów u wielu ludzi.
Chcę jednak cieszyć się saluki i wiem, że to dopiero początek naszej wspólnej przygody oraz rywalizacji na parkurach.
Moja radość ze zdobycia licencji Rahmy jest przeogromna. Mam nadzieję, być przynajmniej tak dobry w tym co zaczynam robić, jak nauczył mnie tego mój tata i spotykać na swojej drodze takich ludzi, jakimi są Ci, którzy dzielą się ze mną radością życia z saluki.