
Wirus biegania bezpardonowo atakuje kolejnych moich bliskich.
Wirus jak to wirus, różne formy przejawia. Są tacy, którzy zaliczają kolejne biegi masowe, różnej maści maratony, poprzez tych, którzy biegają w tempie slow. Na szczęście są też tacy, którzy dzielnie się trzymają i nie poddają się chorobie.
Kilka razy podchodziłem do tego tematu. Już pierwsze kilometry zaliczyłem, pierwsze buty do biegania kupiłem. Szybko zrozumiałem, że nie mogę się tak oszukiwać. Ta zabawa nie jest dla mnie.
Wszystko, co najważniejsze przeżywam przecież w domu. Wystarczająco dużo dzieje się wokół, żeby generować dodatkowy ruch i zmianę – tłumaczyłem. Powoływałem się nawet na klasyków twierdzących, że czasami podróż do kuchni dostarcza więcej emocji niż niejedno safari z żyrafami.
Kardiolog kiwał głową z dezaprobatą. Próbowałem tłumaczyć, że wszystko dookoła nas się zmienia, toczy się, płynie i biegnie, a w takiej sytuacji trzeba raczej dać odpór. Wyjątkowo namolny to typ i przywiązany do swoich przekonań dalej kiwał głową niepocieszony.
Koty dla odmiany były zadowolone z takiego obrotu spraw. Z roku na rok chyba coraz bardziej. Trwałbym tak pewnie przez kolejna lata, gdyby nie pomysł zakupu psa.
Rychło okazało się, że decydując się na psa zrewidować trzeba dotychczasowe nawyki. Psy ciekawe są zawsze tego, co się dzieje wokół nas. Kochają wiatr we włosach, ziemię pod nogami. To one zaczęły wyprowadzać mnie na spacery. Do lasu, na łąki, polnymi ścieżkami.
Szybko zrozumiałem, jakie to ważne.
Żyjemy w czasach nadmiaru: słów, wrażeń, bodźców. Telefony, spotkania, rozmowy, wywiadówki. Konferencje, wyjazdy, szkolenia. Spacer pozwala mi ogarnąć ten chaos. Kontemplować pojedyńcze, pierwotne doznania – miękkość futra psów, ich spojrzenie, zapach lasu, kolor spadających z drzew liści. Spacerując odczuwam to bardziej.
Czuję, że jestem obecny.
Ograniczając dostęp informacji i innych bodźców mam poczucie odbierania szczególnych lekcji z uważności. Koncentracji, robienia jednej rzeczy jednocześnie. Patrzenia na świat bez całego tego balastu, który sami na siebie codziennie nakładamy. Codziennie obciążamy się uprzedzeniami, schematami, przekonaniami o własnej nieomylności. Garbimy się pod tym ciężarem coraz bardziej.
Spacerując głęboko oddycham. Ten oddech oczyszcza mój umysł. Porządkuje emocje w moim sercu. Dzięki temu jestem zdrowszy. Dzięki tym, które jako pierwsze wyprowadziły mnie na spacer. Niepostrzeżenie przestałem czekać, kiedy psy wyprowadzą mnie na spacer. Teraz to ja je w tą podróż zabieram. Spacer przestał już być dla mnie polną marszrutą. Stał się moim prywatnym, wędrownym zazen.
Kardiolog mniej już marudzi. Ma w moich psach wiernych sprzymierzeńców.